skorka od banana
Bentz? – Nie. Dzwoniłam do Petrocelli, ale nie odbiera. – Riva Martinez uśmiechnęła się do policjanta z depozytu i wypełniła konieczne formularze. Oddając mu broń, posłała Bentzowi spojrzenie, które przecięłoby granit. Założył kaburę i zastanawiał się, czym tak bardzo rozjuszył Rivę Martinez. Może wścieka się po prostu, bo od jego przyjazdu do Los Angeles ma dwa razy więcej pracy. – Powinny już tu być – mruknął, coraz bardziej zaniepokojony. – Przecież lotnisko nie jest tak daleko. Wzruszyła ramionami, podając mu tackę, na której leżała jego komórka, portfel i klucze. – Pewnie korek. W zeszłym tygodniu spóźniłam się do pracy czterdzieści minut, bo na autostradzie był wypadek. – Ruchem głowy wskazała formularz. – Podpisz, że wszystko otrzymałeś. Zrobił to, otrzymał kopię potwierdzenia. Martinez odwróciła się na pięcie i odeszła. Bentz odprowadzał ją wzrokiem. Złe przeczucie narastało. Coś jest nie tak. Wracając do głównej sali, włączył komórkę. Żadnych wiadomości do Oli vii. – Cholera. Zadzwonił do niej. I nic. – No, dalej, dalej – mruczał pod nosem, mijając policjantów i detektywów. Połączył się z pocztą głosową O1ivii. Zostawił wiadomość z prośbą, by oddzwoniła jak najszybciej. To nie w jej stylu. Uspokój się. Jest z policjantką. Kto wie, co je zatrzymało? Może mają problem z bagażem, może wstąpiły gdzieś na kolację... Może padła jej bateria w telefonie. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że coś jest nie tak. Zadzwonił do Montoi. Przyjaciel odebrał po pierwszym dzwonku. – Montoya. – Odsłuchałem twoją wiadomość – zaczął Bentz. – Tak, właśnie rozmawiałem z Hayesem. Wysłałem mu wszystko o właścicielce chevroleta, Yolandzie Salazar. Krewniak sprzedał jej wóz za gotówkę. Nie przerejestrowała go, co samo w sobie nie jest niczym szczególnym, ale teraz uważaj: jej pełne nazwisko brzmi Yolanda Valdez Salazar. Starsza siostra Maria. – Żartujesz. Siostra Maria Yaldeza? Bentz nie wierzył własnym uszom, ale po głosie Montoi wiedział, że to nie dowcip. W ułamku sekundy znowu znalazł się w ciemnym zaułku i widział, jak ktoś celuje do Trinidada... Srebrzysty blask księżyca na ciemnej lufie. Panika w żyłach. – Policja. Rzuć broń! – Ostrzegawczy krzyk. Ale broń nie upadła na ziemię. Będzie strzelał! Będzie strzelał do Trinidada! Z tą świadomością Bentz nacisnął spust. I człowiek z pistoletem osunął się na ziemię... Dzisiaj, po dwunastu latach, Bentz nadal pamiętał tamtą chwilę. Ulga, że uratował partnerowi życie, szybko przerodziła się w przerażenie, gdy się okazało, że pistolet zabawkę trzymał dzieciak, nastolatek. Tego koszmaru Bentz nigdy nie zapomni. – Boże drogi – mruknął, do Montoi i do siebie. – Mieszka w Encino – ciągnął Montoya. – Przekazałem wszystkie informacje Hayesowi, powinien już je dostać. – Dobrze. Dzięki. Yolanda Valdez. Rozłączył się. Hayes ciągle jeszcze rozmawiał przez telefon. Bentz przechadzał się korytarzem i usiłował sobie przypomnieć starszą siostrę Maria Yaldeza. Było troje rodzeństwa, o ile pamiętał. Mario najmłodszy, Yolanda o wiele starsza, kiedy doszło do tragedii, miała około dwudziestu lat. I jeszcze jeden brat... Jak on się nazywał, do cholery? Franco? Frederico? A może... Nie, chwileczkę, tak, Fernando. Ale nie przypominał sobie, by Yolanda była podobna do Jennifer... Nie, to się kupy nie trzyma. Salazar? Nie. Już wtedy była zamężna i nosiła inne nazwisko. Usiłował je sobie przypomnieć, ale nie był w stanie. Więc teraz nazywa się Salazar? Bawił się tym nazwiskiem